wtorek, 29 marca 2016

Kto ponad wszystko kocha Koale, niechaj się tego nie wstydzi wcale!

Młodzi, starsi, duzi, mali!
Oto książka o Koali.
Autor zwięźle w niej opowie,
co Koali siedzi w głowie.
Nadstawiajcie zatem uszu:
czas na bajkę prosto z buszu!

niedziela, 20 marca 2016

"Mała Nina" - coś jakby recenzja:-)

          
Kilka lat temu zdarzało mi się pisać recenzje książek dla dzieci (dla qlturka.pl). Jednak za każdym razem, gdy recenzja nie była dostatecznie pochlebna, otrzymywałem maile od oburzonych czytelników posądzających mnie o małostkowość, zawiść lub niekompetencję, a czasami o wszystkie te rzeczy naraz. Skoro więc nie mogłem pisać tego, co myślę, postanowiłem w ogóle zrezygnować z pisania recenzji. Trzymałem się tego postanowienia do dziś. Dziś bowiem postanowiłem zrecenzować „Małą Ninę”.

            Książka niemieckiej autorki Sophie Scherrer ukazała się w naszym kraju rok temu i przeszła niezauważona. W ostatnich dniach zaliczyła jednak niespodziewany come back, lądując z dnia na dzień na pierwszym miejscu listy bestsellerów empiku. Wszystko za sprawą organizacji katolickich, które zarzuciły jej „rażące naruszenie uczuć religijnych dzieci i dorosłych, atak na niewinność i wrażliwość oraz zachęcanie do najcięższych grzechów".
            Kaliber tych oskarżeń zrobił na mnie na tyle duże wrażenie, że postanowiłem sprawdzić ich zasadność. Zamówiłem więc „Małą Ninę” i przeczytałem. Czy miałem jakieś oczekiwania? Starałem się nie mieć, chciałem podejść do lektury bezstronnie, poddając ją takim samym kryteriom, jakim poddaję każdą książkę dla dzieci.

            Czy „Mała Nina” jest wciągająca? Tak.
            Czy jest dobrze napisana? Tak.
            Czy jest choć trochę zabawna? Tak.
            Czy nadaje się dla współczesnych dzieci? Tak.

            „Mała Nina” to opowieść o kilku miesiącach z życia wrażliwej ośmiolatki. Nie jest to życie idealne: rodzice są rozwiedzeni, próbują szczęścia z nowymi partnerami, łączą pracę zawodową z naprzemienną opieką nad dzieckiem. Tymczasem Nina przygotowuje się do ważnych dla niej wydarzeń: chrztu i pierwszej komunii. Jej zainteresowanie Bogiem jest żywiołowe i żarliwe, na swój dziecięcy sposób chce się do Niego zbliżyć, zaprzyjaźnić, zapoznać. Gdy nie ma w pobliżu nikogo, kto wyjaśniłby jej znaczenie religijnych terminów i metafor, Nina interpretuje je po swojemu. Popełnia błędy, głupotki i całkiem poważne głupoty, ale ostatecznie dochodzi do mądrych i wzruszająco sformułowanych wniosków. Pierwszoosobowa, nosząca ślady autentyzmu narracja pomaga czytelnikowi zbliżyć się do sposobu myślenia i odczuwania dziecka, a małym czytelnikom - identyfikować się z przeżyciami bohaterki.

            Odebrałem tę książkę jako oskarżenie nas, dorosłych - o zaniedbywanie rozmów z dziećmi, o nie wyjaśnianie im znaczenia słów, sformułowań i ceremonii, o powierzchowną „hodowlę” zastępującą wychowanie.

            To oskarżenie jest poprowadzone dość konsekwentnie, bo zaczątkami kolejnych przygód są prawie zawsze nieporozumienia językowe, brak dostatecznej komunikacji na linii dorosły-dziecko. A wątek „religijny” to tylko jeden z kilku wątków splatających się w tę prostą w gruncie rzeczy historię o poszukiwaniu bliskości, poszukiwaniu znaczenia w życiu i poszukiwaniu w tym życiu miejsca dla siebie.

            „Mała Nina” to wymarzony punkt wyjścia do wartościowej, pogłębionej rozmowy z dzieckiem. Na przykład o tym, co to znaczy „baranek boży”. Albo o tym, dlaczego świnki morskie też umierają. Albo o innych ważnych rzeczach, takich jak sens przyjaźni czy waga współczucia. Pod warunkiem oczywiście, że samemu jest się gotowym na taką rozmowę. Bo gdy się nie jest, to łatwiej – tak na wszelki wypadek – zakazać, zabronić, oskarżyć i potępić. My, dorośli, mamy niestety skłonność do takich reakcji, niezależnie od wyznawanych religii i poglądów.